piątek, 31 sierpnia 2018

Post 1


Lęk... lęk i miłość
Mawia się, że kiedy śmieje się dziecko, to śmieje się cały świat. Ale czyj świat? Nasz? Nas wszystkich? Czy to jest zarezerwowane dla V.I.P-ów? Sprywatyzowane? Wszechobecne? Każdy pewnie inaczej rozumie cytat „gdy śmieje się dziecko, to śmieje się cały świat”. Jak rozumiem go ja?
To co przeżyliśmy w przeszłości, jako dzieci, stworzyło takich dorosłych jakimi obecnie jesteśmy. Oczywiście nie tylko dzieciństwo nas tworzy, ale przeszłość tworzy przyszłość i temu nie ma co zaprzeczać. Jeśli mam rację i jeśli tak właśnie jest, to każde wzbudzenie radości u dziecka ma znaczenie dla świata.
Dlaczego radość jakiegoś tam dziecka, zwłaszcza obcego, nienaszego ma znaczenie dla nas, dla świata? Moim zdaniem, każdy jeden uśmiech w dzieciństwie tworzy lepszego dorosłego człowieka. Przykładów na to co prawda nie ma, ale są przykłady na odwrotność mojej teorii. Przypominam, że Hitler miał bardzo smutne dzieciństwo i co z tego wynikło? Nic dobrego. Hitler jest przykładem na to, że jeśli będziemy powtarzali dziecku, że jest nic niewarte, to wyrośnie na nic niewartego człowieka.
Z drugiej jednak strony nie możemy żyć samą radością, bez krzty powagi i poczucia obowiązku, i zdaję sobie z tego sprawę.
Kiedyś zastanawiałam się nad tym czy będę miała wpływ na to jakim będzie moje dziecko. Dziś wiem, że mam ten wpływ. Jestem tak naprawdę pierwszą osobą, która na Hektora wpływała. Ponoć dziecko już będąc w brzuchu czuje emocje swojej mamy. A z mlekiem z piersi potrafi wypić zarówno miłość, jak i stres.
Co otrzymał ode mnie mój syn? Lęk... miłość i lęk – to dwa pierwsze uczucia, które przychodzą mi na myśl, gdy zadaję sobie to pytanie. Myślę, że większość dzieci to właśnie otrzymuje od swoich matek. Matki zazwyczaj kochają swoje dzieci i to nie od dnia narodzin, ale już od chwili poczęcia.
Od momentu, gdy dowiedziałam się o ciąży, towarzyszył mi lęk. Z początku był nieuzasadniony. Po pewnym czasie doszły do tego różne komplikacje; konieczność leżenia, leki na podtrzymanie ciąży, ryzyko wcześniejszego porodu. Po samym urodzeniu nie było wcale prościej. Synek miał słaby start w ten świat i przez to lęk na długi czas mnie nie opuszczał. Właściwie nigdy mnie nie opuścił. O Hektora boję się do tej pory. Może już mniej martwię się stanem jego zdrowia, bo na chwilę obecną wszystko jest dobrze i mały rozwija się prawidłowo. Boję się jednak o jego przyszłość, o to by nie stała mu się krzywda, by ten świat go nigdy nie bolał.
Lęk... myślę, że jest to uczucie, które, podobnie jak miłość, niemal każda matka przekazuje swojemu dziecku w pierwszej kolejności. Lęk towarzyszy większości matek już od chwili, gdy dowiadują się o ciąży. Strach o nienarodzone życie świadczy o miłości. Miłość z lękiem chodzi w parze.
Wydaje się, że jeśli wszystko postępuje dobrze, a ciąża była planowana, to nie powinnyśmy się bać. Ja myślę, że nie ma to większego znaczenia. Czasami ten plan i świadomość wręcz przeszkadza, zamiast pomóc.
Hektor był dzieckiem planowanym. Zaplanowałam go na długo przed tym nim poznałam jego ojca. Czy przez to mniej się bałam? Nie. Bałam się powołać na świat nowe życie, bo miałam świadomość różnego rodzaju braków w życiu własnym.
O jakich brakach mówię? Sama nie wychowałam się w pełnej rodzinie. Ja i ojciec małego nigdy nie mieliśmy w planach żyć wspólnie, na tak zwanym jednym garnuszku, w jednym mieszkaniu. Nie jestem też osobą bogatą i pod względem finansowym tak naprawdę niewiele mogę synowi zapewnić. Być może nigdy nie doczeka się on swojego pokoju, salonu z wyspą kuchenną, basenu w ogródku. Może nie dam mu na prawo jazdy i nie dołożę do zakupu pierwszego samochodu. Być może nawet nie pomogę mu opłacić studiów, gdy będzie miał życzenie na nie pójść. Czy to wszystko czyni z niego gorsze dziecko od innych, a ze mnie gorszą matkę? Nie, nie sądzę, bo życie potrafi zmieniać barwy jak w kalejdoskopie i kobiety z bezpieczną przyszłością finansową, będące po ślubie, mające przez ten czas tylko jednego partnera seksualnego mogą nagle wszystko stracić. Rozwód rodziców pokazał mi jak więzy rodzinne bywają kruche, jak stabilność finansowa ucieka w sekundę, jak poczucie bezpieczeństwa się zbija w drobny mak i rozsypuje na chodniku.
Czasami myślę, że gdybym przed zajściem w ciążę przeczytała jakiś poradnik o wychowywaniu dzieci i o tym co rodzic powinien dziecku dać, to w życiu bym się na macierzyństwo nie zdecydowała. Przez jakieś durne wytyczne ominęłoby mnie takie cholerne szczęście jakie teraz, niemal każdego dnia, odczuwam. Dziś cieszę się, że z literaturą o macierzyństwie i z blogami perfekcyjnych mamusiek nie miałam wcześniej niczego wspólnego. Dzięki temu dziś mam syna.
I w tym miejscu wracamy do pierwszego akapitu – do uśmiechu dziecka. Szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko, a szczęśliwe dziecko, to uszczęśliwiający świat dorosły. I tu mogłabym zahaczyć jeszcze o matki z instagrama, które tak ostro mnie oceniają i niemal na każdym kroku krytykują. Powinnam być na nie zła. Powinnam się gniewać lub jako obronę zastosować taki sam atak, wziąć odwet. Nie chcę tego robić, bo po pierwsze nie mam czasu na taką głupotę jak internetowe wojny, a po drugie mnie jest tych kobiet zwyczajnie żal. Widzę je jako ludzi, którzy w ten świat wrzucają zawiść, zazdrość, krzyk, spory, kłótnie, brak szacunku i jeszcze wiele wiele innych negatywnych, złych emocji, złych uczuć, złych czynów. Widzę te kobiety jako w przeszłości bardzo, ale to naprawdę bardzo nieszczęśliwe dzieci. Dzieci, którym zabrakło uśmiechu. Dzieci, które teraz, będąc już w skórze dorosłej osoby, wciąż nie umieją sobie poradzić z tym co przeżyli. Jednak nie moja w tym głowa, by im pomagać. Nie zamierzam też im przeszkadzać. Jeśli ktoś widzi problem wokoło siebie, niemal na każdym kroku i lubuje się w wyszukiwaniu takich problemów, to znaczy, że największy problem nosi w sobie. Taka osoba sama musi przerobić swoje uczucia, emocje, dotychczasowe życie. Taka osoba musi sama tego chcieć. Jeśli się nie opamięta to z pewnością zgorzknieje zupełnie. I istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że dzieciom takich osób też zabraknie w dzieciństwie uśmiechu.