Lęk...
lęk i miłość
Mawia się, że kiedy śmieje
się dziecko, to śmieje się cały świat. Ale czyj świat? Nasz?
Nas wszystkich? Czy to jest zarezerwowane dla V.I.P-ów?
Sprywatyzowane? Wszechobecne? Każdy pewnie inaczej rozumie cytat
„gdy śmieje się dziecko, to śmieje się cały świat”. Jak
rozumiem go ja?
To co przeżyliśmy w
przeszłości, jako dzieci, stworzyło takich dorosłych jakimi
obecnie jesteśmy. Oczywiście nie tylko dzieciństwo nas tworzy, ale
przeszłość tworzy przyszłość i temu nie ma co zaprzeczać.
Jeśli mam rację i jeśli tak właśnie jest, to każde wzbudzenie
radości u dziecka ma znaczenie dla świata.
Dlaczego radość jakiegoś tam
dziecka, zwłaszcza obcego, nienaszego ma znaczenie dla nas, dla
świata? Moim zdaniem, każdy jeden uśmiech w dzieciństwie tworzy
lepszego dorosłego człowieka. Przykładów na to co prawda nie ma,
ale są przykłady na odwrotność mojej teorii. Przypominam, że
Hitler miał bardzo smutne dzieciństwo i co z tego wynikło? Nic
dobrego. Hitler jest przykładem na to, że jeśli będziemy
powtarzali dziecku, że jest nic niewarte, to wyrośnie na nic
niewartego człowieka.
Z drugiej jednak strony nie
możemy żyć samą radością, bez krzty powagi i poczucia
obowiązku, i zdaję sobie z tego sprawę.
Kiedyś zastanawiałam się nad
tym czy będę miała wpływ na to jakim będzie moje dziecko. Dziś
wiem, że mam ten wpływ. Jestem tak naprawdę pierwszą osobą,
która na Hektora wpływała. Ponoć dziecko już będąc w brzuchu
czuje emocje swojej mamy. A z mlekiem z piersi potrafi wypić zarówno
miłość, jak i stres.
Co otrzymał ode mnie mój syn?
Lęk... miłość i lęk – to dwa pierwsze uczucia, które
przychodzą mi na myśl, gdy zadaję sobie to pytanie. Myślę, że
większość dzieci to właśnie otrzymuje od swoich matek. Matki
zazwyczaj kochają swoje dzieci i to nie od dnia narodzin, ale już
od chwili poczęcia.
Od momentu, gdy dowiedziałam
się o ciąży, towarzyszył mi lęk. Z początku był
nieuzasadniony. Po pewnym czasie doszły do tego różne komplikacje;
konieczność leżenia, leki na podtrzymanie ciąży, ryzyko
wcześniejszego porodu. Po samym urodzeniu nie było wcale prościej.
Synek miał słaby start w ten świat i przez to lęk na długi czas
mnie nie opuszczał. Właściwie nigdy mnie nie opuścił. O Hektora
boję się do tej pory. Może już mniej martwię się stanem jego
zdrowia, bo na chwilę obecną wszystko jest dobrze i mały rozwija
się prawidłowo. Boję się jednak o jego przyszłość, o to by nie
stała mu się krzywda, by ten świat go nigdy nie bolał.
Lęk... myślę, że jest to
uczucie, które, podobnie jak miłość, niemal każda matka
przekazuje swojemu dziecku w pierwszej kolejności. Lęk towarzyszy
większości matek już od chwili, gdy dowiadują się o ciąży.
Strach o nienarodzone życie świadczy o miłości. Miłość z
lękiem chodzi w parze.
Wydaje się, że jeśli wszystko
postępuje dobrze, a ciąża była planowana, to nie powinnyśmy się
bać. Ja myślę, że nie ma to większego znaczenia. Czasami ten
plan i świadomość wręcz przeszkadza, zamiast pomóc.
Hektor był dzieckiem
planowanym. Zaplanowałam go na długo przed tym nim poznałam jego
ojca. Czy przez to mniej się bałam? Nie. Bałam się powołać na
świat nowe życie, bo miałam świadomość różnego rodzaju braków
w życiu własnym.
O jakich brakach mówię? Sama
nie wychowałam się w pełnej rodzinie. Ja i ojciec małego nigdy
nie mieliśmy w planach żyć wspólnie, na tak zwanym jednym
garnuszku, w jednym mieszkaniu. Nie jestem też osobą bogatą i pod
względem finansowym tak naprawdę niewiele mogę synowi zapewnić.
Być może nigdy nie doczeka się on swojego pokoju, salonu z wyspą
kuchenną, basenu w ogródku. Może nie dam mu na prawo jazdy i nie
dołożę do zakupu pierwszego samochodu. Być może nawet nie pomogę
mu opłacić studiów, gdy będzie miał życzenie na nie pójść.
Czy to wszystko czyni z niego gorsze dziecko od innych, a ze mnie
gorszą matkę? Nie, nie sądzę, bo życie potrafi zmieniać barwy
jak w kalejdoskopie i kobiety z bezpieczną przyszłością
finansową, będące po ślubie, mające przez ten czas tylko jednego
partnera seksualnego mogą nagle wszystko stracić. Rozwód rodziców
pokazał mi jak więzy rodzinne bywają kruche, jak stabilność
finansowa ucieka w sekundę, jak poczucie bezpieczeństwa się zbija
w drobny mak i rozsypuje na chodniku.
Czasami myślę, że gdybym
przed zajściem w ciążę przeczytała jakiś poradnik o
wychowywaniu dzieci i o tym co rodzic powinien dziecku dać, to w
życiu bym się na macierzyństwo nie zdecydowała. Przez jakieś
durne wytyczne ominęłoby mnie takie cholerne szczęście jakie
teraz, niemal każdego dnia, odczuwam. Dziś cieszę się, że z
literaturą o macierzyństwie i z blogami perfekcyjnych mamusiek nie
miałam wcześniej niczego wspólnego. Dzięki temu dziś mam syna.
I w tym miejscu wracamy do
pierwszego akapitu – do uśmiechu dziecka. Szczęśliwa matka to
szczęśliwe dziecko, a szczęśliwe dziecko, to uszczęśliwiający
świat dorosły. I tu mogłabym zahaczyć jeszcze o matki z
instagrama, które tak ostro mnie oceniają i niemal na każdym kroku
krytykują. Powinnam być na nie zła. Powinnam się gniewać lub
jako obronę zastosować taki sam atak, wziąć odwet. Nie chcę tego
robić, bo po pierwsze nie mam czasu na taką głupotę jak
internetowe wojny, a po drugie mnie jest tych kobiet zwyczajnie żal.
Widzę je jako ludzi, którzy w ten świat wrzucają zawiść,
zazdrość, krzyk, spory, kłótnie, brak szacunku i jeszcze wiele
wiele innych negatywnych, złych emocji, złych uczuć, złych
czynów. Widzę te kobiety jako w przeszłości bardzo, ale to
naprawdę bardzo nieszczęśliwe dzieci. Dzieci, którym zabrakło
uśmiechu. Dzieci, które teraz, będąc już w skórze dorosłej
osoby, wciąż nie umieją sobie poradzić z tym co przeżyli. Jednak
nie moja w tym głowa, by im pomagać. Nie zamierzam też im
przeszkadzać. Jeśli ktoś widzi problem wokoło siebie, niemal na
każdym kroku i lubuje się w wyszukiwaniu takich problemów, to
znaczy, że największy problem nosi w sobie. Taka osoba sama musi
przerobić swoje uczucia, emocje, dotychczasowe życie. Taka osoba
musi sama tego chcieć. Jeśli się nie opamięta to z pewnością
zgorzknieje zupełnie. I istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo,
że dzieciom takich osób też zabraknie w dzieciństwie uśmiechu.